20161029_205210 Dzisiaj wybraliśmy się do Siemianowic Śląskich na Nocne Marki. Nie obchodzę Halloween ale mając w pamięci Bieg Sylwestrowy, gdzie dzięki przebraniom zabawa była przednia, to bardzo spodobała mi się pierwsza edycja Nocnych Marków gdy oglądałam galerie z ubiegłego roku. Nie miałam za bardzo weny jak się przebrać. Początkowo chciałam za mumię ale stwierdziłam, że nie będę walczyć z bandażami w czasie biegu. Jeszcze mi się porozwiązują… W związku z problemami ze skompletowaniem innych pomysłów stwierdziłam, że „hallowinowo” będzie tylko symbolicznie i zaopatrzyłam się tylko w maskę. W sumie za bardzo nie musiałam się przebierać… 😀 Ale ludzie mieli niesamowitą fantazję w tworzeniu strojów. Od standardowych czarownic i szkieletów przez różne dziwne stworzenia po przebrania ciężkie do identyfikacji 🙂 Jak dojechaliśmy do Siemianowic świeciło słońce. Poszliśmy do biura zawodów a potem pochodziliśmy po okolicy. Jak szliśmy do samochodu to złapała nas ulewa. Zmokliśmy, zmarzliśmy. Oczywiście przestało padać jak już do samochodu dotarliśmy… Całe szczęście pogoda nas oszczędziła – przestało padać przed startem. Sam bieg fajny, choć nigdy już nie będę biegać w masce. Bardzo ogranicza ona dopływ powietrza. Jeszcze nie przebiegłam pierwszego kilometra a myślałam, że zejdę z tego świata… Serce waliło jak szalone, płuca domagały się powietrza… Miałam już dość a jeszcze nie przebiegłam kilometra! Przed oznaczeniem „1 kilometr” zdjęłam maskę bo stwierdziłam, że nie ma opcji abym przebiegła w niej cały bieg. Walczyłam ze sobą aby się nie zatrzymać. Wolno ale jednak biegłam. Mój organizm powoli wracał do normy i biegło mi się coraz lepiej. I gdy przeglądałam potem swoje czasy z zegarka to najwolniejszy był pierwszy kilometr a każdy następny był szybszy. Ostatni najszybszy – było dużo z górki ale też koło 4 km zaczęło mi się fajnie biec i wróciłam całkowicie „do siebie”. Jednak startowałam na 5 km więc nie mogłam się za bardzo rozwinąć. Na jakieś ostatnie 300 m założyłam maskę, żeby na metę wbiec tak jak wybiegłam 🙂 Stwierdziłam też, że mam siłę więc pognałam jak mogłam najszybciej mijając dużo osób po drodze, nawet przed samą metą. Zegarek zapisał, że biegłam wtedy w tempie 3:56. Ach, żebym w takim tempie biegała trochę dłuższe dystanse… 🙂 Po biegu dla każdego była bułka i kiełbaska, którą trzeba było sobie upichcić nad ogniskiem. Jednak dorwanie patyka graniczyło z cudem, więc kiełbaska przyjechała ze mną do domu 🙂 Ogólnie bieg fajny, organizacja dobra, atmosfera też 🙂 Nie żałuję, że pojechałam 🙂 Aczkolwiek w samochodzie stwierdziłam, że jeszcze bym pobiegała… 🙂 Cóż, tak dziś wyszło, że jak się rozkręciłam to skończył się bieg 🙂 Jednak zdecydowanie mam naturę długodystansowca 🙂