Od dłuższego czasu chciałam pobiec w Biegu Walentynkowym, jednak nie było mi to po drodze… Kombinowałam również w tym roku. Chciałam pobiec w Hercklekotach ale nie zdążyłam się zapisać… Rzutem na taśmę udało mi się zapisać na bieg w Dąbrowie Górniczej. Tak więc dzisiaj tam właśnie pojechaliśmy 🙂

Po wczorajszym nordiku czułam kilka mięśni, lecz nie jakoś strasznie. Z ulgą stwierdziłam, że nie wpłynie to na bieg. W Dąbrowie Górniczej było zachmurzone ale nie padało – co bardzo mnie cieszyło. Po odebraniu pakietu poszliśmy zczaić trasę. Nie sprawdzałam jej wcześniej, wiedziałam tylko że jej część przebiega po parku. Organizatorzy ostrzegali przed oblodzeniami. Tam gdzie poszliśmy było trochę wody, śniegu i błota.

Przed biegiem należałoby się rozgrzać tak więc poszłam sobie potruchtać w okolicach Hali. No i cóż… Jak zaczęłam biec to mięśnie poczułam od razu… Nogi ciężkie, sztywne, ból przy każdym kroku… Masakra. Cała moja rozgrzewka wyglądała w ten sposób…  Pomyślałam sobie: „no to niezły bieg się szykuje”… Ale przecież nie po to tyle jechałam, żeby przed startem zrezygnować.

Tak więc o godzinie 11 wystartowałam. Jakież było moje zdziwienie, gdy podczas biegu ból się nie pojawił! Ciężko mi było uwierzyć, że wystarczyła rozgrzewka aby to rozbiegać… Nie szalałam, biegłam sobie spokojnie. Okazało się, że trasa prowadziła „trochę” inaczej niż myśleliśmy… Gdybym wiedziała, że będą takie podbiegi to chyba zastanowiłabym się mocniej nad zapisaniem się na ten bieg… Może nie były one aż takie straszne, choć dużo osób narzekało. Jednak ja już nie pamiętam, kiedy ostatni raz trenowałam podbiegi… Na płaskim terenie jestem teraz kiepska a co dopiero na podbiegach… No ale cóż. Biegłam ile mogłam, jak górka zaczynała mnie pokonywać przechodziłam do marszu. 

Biegło się nawet fajnie. Nie patrzyłam na zegarek, po prostu delektowałam się biegiem. Nie był on oszałamiający – na 4 km wyprzedził mnie pierwszy zawodnik nw 😀 (a wystartowali oni 5 minut za biegaczami…). Ale co tam 🙂 Tradycyjnie nie potrafiłam rozłożyć sił w czasie biegu i znowu na metę wpadłam sprintem wyprzedzając przed nią 3 osoby…  Czas nie jest oszałamiający ale jest to najlepszy wynik od powrotu po przerwie w bieganiu. Oczywiście generalnie był to jeden z wolniejszych moich biegów w ciągu 9 lat biegania. Ale w zaistniałej sytuacji dał mi trochę nadziei że będzie lepiej bo przekonałam się iż obecnie mogę biegać lepiej niż mi się wydaje. Właśnie dlatego pomimo niezbyt dobrej kondycji zdecydowałam się pobiec w tym biegu – żeby przekonać się, na co mnie stać. Jest to oczywiście dalekie od tego co było i co chciałabym osiągnąć. Ale jest lepiej 🙂 A gdybym nie przechodziła do marszu na podbiegach byłoby jeszcze lepiej 🙂 Najszybszym moim tempem było 3:15 – przed metą 🙂 Najbardziej cieszy mnie to, że biegłam swobodnie, bez patrzenia na zegarek a biegłam szybciej niż ostatnio biegałam w ogóle tego nie czując.

Bieg ogólnie udany, atmosfera fajna. Dużo osób poprzebierało się, bawiło wygłupiało. Było wesoło 🙂 I właśnie takie biegi lubię 🙂 Aaa zapomniałabym dodać najważniejszego – przed metą wyprzedziłam jamajczyków! 😀

Po biegu poszliśmy do znajdującego się obok Parku Wodnego Nemo. M tam mnie ciągnął – już tam był czekając na mnie – ja biegłam wtedy półmaraton. Mówił, że nie ma tam nic specjalnego ale chciał iść. To poszliśmy. Faktycznie nic specjalnego… Ale zawsze tam jakaś krótka regeneracja była 🙂