Zapisałam się na ten półmaraton. Opłaciłam start i zaczęło się… W nocy z piątku na sobotę dopadła mnie jelitówka… Już dziwnie czułam się w pracy, ale dopiero w domu zaczęło się wstawanie do kibelka – najpierw była tylko biegunka. Ale jak napiłam się wody to już poszło na dwie strony… :( noc oczywiście z głowy, ale dzień był jeszcze gorszy… Nie mogłam wyjść z łóżka, wszystko mnie bolało. Nie mogłam nawet leżeć. Bolały mnie mięśnie, kości, wszystko… M. mówił, że wyglądam przerażająco, blada jak ściana, wycieńczona… Gorączka 39 stopni… M. nakupił mi różnych specyfików i uspokoiło się. Nawet „pomemlałam” sobie kawałek chleba wieczorem. Ale wszystko bolało mnie dalej.

W niedzielę przeszło trochę i nawet mogłam posiedzieć trochę, pochodzić po mieszkaniu… Taki miałam Dzień Kobiet :( Wieczorem znowu gorączka…

W poniedziałek zamiast do pracy resztkami sił dotarłam do lekarza. Diagnoza – grypa :( I siedziałam cały tydzień w domu :(

Jakoś doszłam już do siebie, czuję się dobrze ale brak mi sił. Przerwa w treningach, próbowałam poćwiczyć sobie chociaż pilates ale było to dla mnie bardzo męczące. Już jestem do tyłu z przygotowaniami na półmaraton… :(