Dziś ponownie byłam w Koszwicach, tym razem na biegu. I jestem ponownie zadowolona z organizacji ale już nie koniecznie ze swojego biegu… Czas godzina i 14 minut… Dystans 10 km… Pogoda dała „w kość”. Gorąco i słonecznie a w lesie bardzo duszno i parno. A właśnie w lesie odbywa się bieg. Jak tylko wbiegłam sobie na trasę w ramach rozgrzewki to już odechciało mi się biec w biegu głównym… Nie było czym oddychać… To nie moje klimaty do biegania… Ale skoro przyjechałam… Trasa bardzo fajna, dobrze oznaczona. Jak na bieg przełajowy przystało, nawierzchnia była różna, z kałużami gratis po ostatnich opadach deszczu. Ale pomimo tego, że biegam głównie po asfalcie, nie trasa mnie wykończyła lecz powietrze – a raczej jego brak… Duszno i parno niesamowicie, momentami nie mogłam złapać oddechu. Myślałam już o zejściu z trasy ale w końcu stwierdziłam, że ukończę ten bieg choćbym miała iść do mety. Biegiem trudno to nazwać ale jakoś to wymęczyłam… Masakra… Nie chcę zwalać wyniku na pogodę, bo wszyscy mieli te same warunki a jednak pomimo zmęczenia byli o wiele lepsi… Czas wziąć się porządnie za siebie, bo nie chcę, aby tak wyglądało moje bieganie… Wybroniłam się dziś o tyle, że nie byłam ostatnia, ale nie takie walki chcę toczyć w zawodach… Za dwa tygodnie kolejny bieg, tym razem 10 km w Szarlejce – zastanawiam się, czy jest sens brać w nim udział… Zobaczymy, na razie przede mną wyjazd na parę dni do Szczawnicy. Buty biegowe oczywiście jadą ze mną :) A wracając do Koszwic – bardzo fajna atmosfera po skończonym biegu. Wspólne pieczenie kiełbasek przy ognisku, rozmowy, wygłupy, dekoracje zwycięzców, losowanie przeróżnych nagród wśród uczestników biegu (mnie wylosowano do dzbanka na wino :) ). Podoba mi się taka kameralna, swojska i rodzinna impreza. Mam nadzieję, że jeszcze tam wrócę :) Edit: organizatorzy podali wyniki i według nich przebiegłam w czasie 01:08,02 ale bardziej wiarygodny wydaje mi się mój zegarek…