No i nadeszła godzina „zero”… Pojechaliśmy z samego rana do Dąbrowy Górniczej. Dotarliśmy na miejsce dość wcześnie, bez problemu odebrałam pakiet startowy. Pospacerowaliśmy sobie trochę bo za bardzo usiedzieć na miejscu nie mogłam Potem trzeba było już powoli szykować się, gdyż zaczęły zjeżdżać się autobusami, które miały zawieść biegaczy na start – tu przy halu była meta. Kawalkada autobusów robi wrażenie było ich chyba z 10 ” przegubowców”. Biegacze byli podzieleni według numerów startowych do którego mają wsiąść. I pojechaliśmy. Po chyba pół godzinnej jeździe dojechaliśmy do Ujejsca, gdzie był start.
Po małej rozgrzewce na pobliskim stadionie, przy grającej orkiestrze dętej o godzinie 11 wystartowaliśmy. Ustawiłam się oczywiście z tyłu, chciałam namierzyć kogoś, kto będzie biegł moim tempem ale jakoś nie mogłam się przypasować. Pierwsze kilometry fajne. Najpierw trasa w miarę prosta a potem z górki Biegłam aż za szybko, ale nogi same niosły Tak było aż do Pogorii. Tam trasa była płaska i dość malownicza, przynajmniej dla mnie – ja po raz pierwszy tam byłam, więc mogłam sobie pozwiedzać Trasa generalnie była płaska, jedynie pod koniec miała być jakaś górka, o której opowiadali inni biegacze w autobusie.
Przy Pogorii biegło się dobrze, tempo miałam dobre, wiał silny wiatr i nie było gorąco. Po kilkunastu kilometrach, zaczęłam przechodzić chwilami do marszu bo czułam już zmęczenie. Po odbiciu od Pogorii w stronę miasta zrobiło się bardziej ciepło, świeciło słońce a ja coraz bardziej zmęczona. Ale wiedziałam już, że zdołam dotrzeć do mety i bez obaw zmieszczę się w limicie czasowym. No i nie byłam ostatnia Samochód z napisem ” koniec biegu” był daleko za mną To też poprawiło moje samopoczucie
Po 17 km dobiegłam do małej górki – mostu. Pomyślałam, że to ten podbieg, który miał być na końcu, więc jak zbiegałam to cieszyłam się, że teraz to już spoko – prosta droga. Jakże się myliłam… Po 19 km skręciłam w lewo i moim oczom ukazał się dłłłłługi podbieg… Długości około kilometra… Wtedy zrozumiałam, że to na to miejsce „psioczyli” w autobusie… Na początku ambitnie próbowałam biec ale potem odpuściłam tak jak inni i przespacerowałam się na samą górę. Taki podbieg pod sam koniec biegu, gdzie wszyscy są już zmęczeni to masakra… Czas miałam dobry – w sensie że zdążę spokojnie w limicie czasowym więc pozwoliłam sobie na marsz. Podbiegłam na sam koniec górki, gdzie czekał na mnie mój M. i truchtał ze mną do końca. Opowiadałam mu już wrażenia z biegu więc troszkę też szłam. Na mecie zameldowałam się z czasem 2:29:13 – według mojego zegarka. Oficjalnie mam chyba 2:30.
Tak czy inaczej skończyło się dobrze, tak się bałam a tempo miałam o wiele lepsze niż zakładałam. Cel, czyli ukończenie biegu zrealizowany Tak więc jestem zadowolona. Bieg ogólnie fajny, fajnie zorganizowany, trasa fajna z wyjątkiem jednego kilometra… Dobrze, że postanowiłam jednak wystartować i nie zrezygnowałam
Najnowsze komentarze