No i nadeszła godzina „zero”… Pojechaliśmy z samego rana do Dąbrowy Górniczej. Dotarliśmy na miejsce dość wcześnie, bez problemu odebrałam pakiet startowy. Pospacerowaliśmy sobie trochę bo za bardzo usiedzieć na miejscu nie mogłam :) Potem trzeba było już powoli szykować się, gdyż zaczęły zjeżdżać się autobusami, które miały zawieść biegaczy na start – tu przy halu była meta. Kawalkada autobusów robi wrażenie :) było ich chyba z 10 ” przegubowców”. Biegacze byli podzieleni według numerów startowych do którego mają wsiąść. I pojechaliśmy. Po chyba pół godzinnej jeździe dojechaliśmy do Ujejsca, gdzie był start. Po małej rozgrzewce na pobliskim stadionie, przy grającej orkiestrze dętej o godzinie 11 wystartowaliśmy. Ustawiłam się oczywiście z tyłu, chciałam namierzyć kogoś, kto będzie biegł moim tempem ale jakoś nie mogłam się przypasować. Pierwsze kilometry fajne. Najpierw trasa w miarę prosta a potem z górki :) Biegłam aż za szybko, ale nogi same niosły :) Tak było aż do Pogorii. Tam trasa była płaska i dość malownicza, przynajmniej dla mnie – ja po raz pierwszy tam byłam, więc mogłam sobie pozwiedzać :) Trasa generalnie była płaska, jedynie pod koniec miała być jakaś górka, o której opowiadali inni biegacze w autobusie. Przy Pogorii biegło się dobrze, tempo miałam dobre, wiał silny wiatr i nie było gorąco. Po kilkunastu kilometrach, zaczęłam przechodzić chwilami do marszu bo czułam już zmęczenie. Po odbiciu od Pogorii w stronę miasta zrobiło się bardziej ciepło, świeciło słońce a ja coraz bardziej zmęczona. Ale wiedziałam już, że zdołam dotrzeć do mety i bez obaw zmieszczę się w limicie czasowym. No i nie byłam ostatnia :) Samochód z napisem ” koniec biegu” był daleko za mną :) To też poprawiło moje samopoczucie :) Po 17 km dobiegłam do małej górki – mostu. Pomyślałam, że to ten podbieg, który miał być na końcu, więc jak zbiegałam to cieszyłam się, że teraz to już spoko – prosta droga. Jakże się myliłam… Po 19 km skręciłam w lewo i moim oczom ukazał się dłłłłługi podbieg… Długości około kilometra… Wtedy zrozumiałam, że to na to miejsce „psioczyli” w autobusie… Na początku ambitnie próbowałam biec ale potem odpuściłam tak jak inni i przespacerowałam się na samą górę. Taki podbieg pod sam koniec biegu, gdzie wszyscy są już zmęczeni to masakra… Czas miałam dobry – w sensie że zdążę spokojnie w limicie czasowym więc pozwoliłam sobie na marsz. Podbiegłam na sam koniec górki, gdzie czekał na mnie mój M. i truchtał ze mną do końca. Opowiadałam mu już wrażenia z biegu więc troszkę też szłam. Na mecie zameldowałam się z czasem 2:29:13 – według mojego zegarka. Oficjalnie mam chyba 2:30. Tak czy inaczej skończyło się dobrze, tak się bałam a tempo miałam o wiele lepsze niż zakładałam. Cel, czyli ukończenie biegu zrealizowany :) Tak więc jestem zadowolona. Bieg ogólnie fajny, fajnie zorganizowany, trasa fajna z wyjątkiem jednego kilometra… :) Dobrze, że postanowiłam jednak wystartować i nie zrezygnowałam :)